Bardzo
miło wspominam swoją podróż na Teneryfę. Pomimo, że wyspa ta należy do
Hiszpanii, ja czułam się jakbym była w Afryce. Jeszcze nigdy nie byłam tak blisko
tego kontynentu. Wraz z moją przyjaciółką z Meksyku zaplanowałyśmy ten 3-dniowy
wyjazd w jeden z październikowych weekendów. Punktem docelowym była południowa
część wyspy. Na mapie zaznaczyłam ten punkt jako lotnisko Tenerife Sur
Reina Sofia.
Leciałyśmy nocą Ryanerem z Madrytu. Był to mój drugi lot
samolotem , ale tym razem miałam okazję podziwiać miasto wieczorową porą.
Widok z okna był niesamowity. Madryt coraz
bardz
iej oddalał się rozświetlony tysiącami świateł. Podróż trwała około 3
godzin.
Tuż
po wylądowaniu wynajęłyśmy samochód. Był środek nocy i trochę nam zajęło zanim
dotarłyśmy do naszego hotelu Los Amigos.
Następnego
dnia, zaraz po śniadaniu wyruszyłyśmy na zwiedzanie południowego wybrzeża wyspy.
Jednak
gdy już dotałyśmy na jedną z plaż- rozpogodziło się.
Przemierzając
wzdłuż i wszerz wyspę samochodem pogoda diametralnie się zmieniała.
Podczas
jazdy w jednej chwili zebrały się gęste chmury a widoczność była ograniczona
przez mgłę.
Kolejnego
dnia postanowiłyśmy udać się na północ Teneryfy.
W
planie było zwiedzenie słynnego wulkanu Teide.
Na
szczycie wulkanu temperatura była bardzo niska i wiał silny wiatr. Miałyśmy
godzinę czasu na zwiedzanie, ale nie wytrzymałyśmy tyle z zimna. Wulkan
niestety nie wybuchł ;)
Jak
się okazało później, w Madrycie było jeszcze zimniej. Wracałam szczęśliwa z
podróży w japonkach, a zastała mnie tam jesienna, deszczowa pogoda.
Na koniec nasze wspólne zdjęcie :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz